„Chcę żeby ludzie patrzyli na moje zdjęcia i wyciągali z nich uczucia” – Bob Gruen. Mój wywiad z ikoną.


Bob Gruen to jeden z najbardziej znanych na świecie fotografów rock`n`rollowych. Bob Gruen to prawdziwa ikona a jego zdjęcia to najczystsza historia muzyki rockowej. Bob Gruen to niesamowity człowiek, a ja miałem to szczęście, że uciąłem sobie z nim szalenie interesującą rozmowę telefoniczną. Tylko telefoniczną, bo żyjemy w zwariowanych czasach, ale mam nadzieję, że już niedługo spotkamy się twarzą w twarz.


Jak to się stało, że zainteresowałeś się fotografią? Czy to prawda, że to dzięki Twojej mamie?

Tak, moja mama była prawniczką a fotografia była jej hobby. Sama wywoływała swoje zdjęcia i robiła odbitki. Gdy miałem około 5 lat, byłem już zbyt duży żeby iść wcześnie spać i zarazem zbyt mały, żeby zostawać bez opieki więc mama zabierała mnie ze sobą do ciemni. Tak zainteresowałem się fotografią i pasja ta trwa do dzisiaj. Gdy miałem 8 lat rodzice podarowali mi mój pierwszy aparat fotograficzny. Dokładnie pamiętam ten moment gdy mnie obudzili a ja byłem strasznie podekscytowany. Co roku dostawałem od nich prezent, ale prawdę powiedziawszy żadnego innego nie pamiętam, pamiętam tylko dokładnie jak dostałem mój pierwszy aparat – takie to było dla mnie ważne.

Nieźle! Wiem, że Twoja mama dała ci też kiedyś fantastyczną radę życiową – nigdy nie przyjmuj NIE jako odpowiedzi.

Moja mama była bardzo silną kobietą, długo zanim feminizm stał się popularny. Ukończyła studia prawnicze w 1932 roku, czyli jeszcze podczas Wielkiego Kryzysu. W 1956 roku została przewodniczącą naszej lokalnej organizacji religijnej, czegoś w rodzaju zgromadzenia kobiecego, i od tego czasu była przewodniczącą naprawdę wielu różnych organizacji aż do swojej śmierci w wieku 102 lat. Ludzie nazywali ją Panią Przewodniczącą, tak to do niej przylgnęło. Moja mama powiedziała mi, że nie muszę koniecznie przyjmować NIE jako odpowiedzi, że NIE może być początkiem interesującej rozmowy.

To prawda.

Jeśli nie zapytasz, to tak jakbyś sam sobie odpowiedział NIE. Pytaj! Niech oni odpowiedzą NIE, przecież zawsze jest szansa, że powiedzą TAK. To była wspaniała rada na całe moje życie.

To jedna z najlepszych rad w ogóle moim zdaniem.

Pewnie.

Czy Bob Dylan z gitarą elektryczną z 1965 roku to Twoja pierwsza fotografia muzyczna? Od kiedy wiedziałeś, że chcesz się tym zająć?

To był pierwszy raz, gdy zrobiłem zdjęcie podczas koncertu. Nie znałem jednak wtedy nikogo z branży wydawniczej ani muzycznej, więc udało mi się sprzedać te zdjęcia dopiero kilka ładnych lat później. Tak naprawdę nigdy nie podjąłem decyzji, że chcę się zajmować fotografią muzyczną. Życie w latach 60-tych było trochę inne niż dzisiaj, wiesz? Niektórzy ludzie mieli jakieś plany, jednak większość z nas nie. Nie to co dzisiaj, gdy każdy dzieciak planuje swoją przyszłość. Moim jednym planem wtedy było „włącz, wyłącz, odpuść” (popularna kontrkulturowa fraza hippiesów – przyp. RS). NIe szukałem kariery ani w branży muzycznej, anie nigdzie indziej. Chodziło mi po prostu o dobrą zabawę. Słuchałem rock`n`rolla a ponieważ fotografia była moim hobby, to robiłem zdjęcia. Zespoły zaczęły podpisywać kontrakty, a wytwórnie płytowe wykorzystywać moje zdjęcia. Później te wytwórnie zatrudniały mnie, żebym fotografował kolejne zespoły, coraz więcej zespołów. Potem poznałem Ike`a i Tinę Turner, którzy przedstawili mnie kolejnym osobom i zanim się spostrzegłem, robiłem zdjęcia przez cały czas.

Właśnie, Ike i Tina Turner, chciałem Cię o nich zapytać. Czy to jednosekundowe zdjęcie Tiny Turner, które jest naprawdę fantastyczne, było prawdziwym początkiem Twojej kariery?

To było pierwsze naprawdę dobre, naprawdę bardzo dobre zdjęcie, które zrobiłem. To był prawdziwy początek mojej kariery, ponieważ Ike i Tina przedstawili mnie swojemu wydawcy, który przedstawił mnie kolejnym wydawcom. Ike zapoznał mnie też z Vicki Wickham, menadżerką Labelle, dla których zrobiłem potem 3 okładki płyt. Tak więc moja kariera naprawdę wystartowała, gdy poznałem Ike`a i Tinę.

Zrobiłeś kultowe zdjęcie Johna Lennona w koszulce New York City. Wiem, że byliście przyjaciółmi. Pytano Cię już o to pewnie milion razy ale ja też muszę zapytać – jak to się stało, że Ty, Yoko Ono i John Lennon zostaliście przyjaciółmi?

Poznałem ich gdy robiłem im zdjęcia podczas wywiadu. Bardzo spodobały im się te zdjęcia, które zrobiłem tamtej nocy. Właściwie, to wcale nie chciałem ich im pokazywać, ale sami zadzwonili żeby je zobaczyć. Tak im się spodobały, że poprosili mnie żebym wrócił do studia, spędził z nimi trochę czasu i porobił trochę zdjęć. Okazało się, że mamy podobne poczucie humoru. Wiesz, ciężko jest wytłumaczyć jak to się dzieje, że z kimś się zaprzyjaźniasz. Z wieloma ludźmi, którym robiłem zdjęcia, nie zaprzyjaźniłem się, a z niektórymi tak. To dzieje się naturalnie. Jeśli z kimś się dogadujesz, ty lubisz jego, on lubi ciebie to istnieje szansa, że zostaniecie przyjaciółmi. Ciężko to wyjaśnić. Nie robi się niczego szczególnego żeby się zaprzyjaźnić. Lubicie siebie wzajemnie coraz bardziej i tyle.

Słyszałem, że była taka sytuacja, gdy John powiedział na głos w obecności fotoreporterów coś w rodzaju: „nie wiem co się dzieje z tymi wszystkimi zdjęciami, które ludzie mi robią” a ty odpowiedziałeś, że możesz mu pokazać te, które Ty zrobiłeś po czym zaniosłeś je i zostawiłeś u nich w mieszkaniu. Mieszkaliście niedaleko siebie.

To były początki a ja nie byłem natrętny co bardzo docenili. Gdyby John tego nie powiedział, to ja nie poszedłbym zostawić dla nich tych zdjęć. John był bardzo przyjacielski od samego początku, bardzo przyjazny, bardzo zabawny facet. Szczęśliwie polubił mnie i tak to się wszystko ułożyło.

Kolejna Twoja kultowa fotografia – Led Zeppelin z samolotem w tle. Czy to prawda, że nie lubisz i nie słuchasz Led Zeppelin? Jakiej muzyki słuchasz?

Prawdę mówiąc preferuję reggae/dub, muzykę afrykańską np. z Mali, lubię afrykańskiego bluesa. Jedną z moich ulubionych płyt jest składanka „Mali to Memphis”. Ostatnio słucham dużo spokojnych rzeczy, a gdy mam ochotę na coś mocniejszego to słucham Green Day i irlandzką kapelę The Strypes, którą bardzo lubię.

Led Zeppelin to zawsze był dla mnie zagłuszający biały blues, a jak chciałem posłuchać bluesa to miałem Muddy Waters`a a nie jakieś zagłuszacze.

Ha ha ha! A co z nowojorską sceną lat 70-tych? Przyjaźniłeś się ze wszystkimi, z New York Dolls, z The Ramones, z Blondie itp. Chciałbym Cię zapytać co było takiego szczególnego w Nowym Jorku, że powstało tam tyle wspaniałych zespołów?

Wiesz, nie wszystkie kapele pochodziły stąd. Wielu ludzi mieszkających w Nowym Jorku przyjechało skądinąd.

Na przykład Dead Boys

Dzieciaki, które były nerdami, studentami sztuki, które nie pasowały w swoich rodzinnych stronach przyjechały do Nowego Jorku. Osobą, która naprawdę pomogła w powstaniu nowojorskiej sceny był Hilly Kristal, właściciel klubu CBGB`s. Był to facet, który nie za bardzo lubił ciężką pracę i niekoniecznie chciał być bogaty. Chciał po prostu mieć bar, do którego przyjdzie i kupi piwo wystarczająca liczba ludzi, żeby mógł zapłacić czynsz. Może jakieś zespoły zagrają, żeby umilić czas przy piwie.

W innych klubach były przesłuchania, musiałeś być naprawdę dobry i musiałeś przyprowadzić ze sobą dużo fanów. Hilly miał to gdzieś, miał nawet gdzieś czy byłeś dobry. Jeśli chciałeś przyjść i zagrać, on dawał ci miejsce. Jeśli okazywałeś się dobry, dawał ci miejsce w weekend. Hilly prowadził klub mniej więcej w taki sposób, jakby wasi rodzice wyjechali z miasta zostawiając was pod opieką wujka, który nie chce się wami zajmować, chce tylko oglądać telewizję i napić się piwa.

Okay, rozumiem

Hilly po prostu siedział i pił piwo. Jeśli nie zawracałeś mu głowy, on nie zawracał głowy tobie. Jeśli była jakaś bójka, bez namysłu wyrzucał uczestników a potem wracał do oglądania telewizji.

Tak więc było to miejsce gdzie nowe zespoły, które nie były zbyt dobre, mogły przyjść i się czegoś nauczyć. Nauczyć się jak być lepszym. Na początku nie było tam żadnej publiczności. Publiczność powstała z okolicznych mieszkańców i samych muzyków, którzy tam grali. Gdy występowała Patti Smith, publicznością byli muzycy Blondie, Television, New York Dolls, The Miamis, The Shirts, cała masa kapel.

CBGB`s było otwarte przez 35 lat, 7 dni w tygodniu – nigdy nie zamykali, nawet w Święta czy w Nowy Rok – a każdej nocy grało tam 7 kapel. Tak więc przez 35 lat cała masa zespołów zagrała na tamtejszej scenie. Ludzie mówią, że zespoły z CBGB`s stały się sławne, ale tak naprawdę tylko 7 czy 8 z nich wybiło się, a o dziesiątkach tysięcy pozostałych nikt nigdy nie słyszał. Ale było to miejsce gdzie zespoły mogły się spotkać i uczyć co było ważną częścią sceny nowojorskiej – zespoły miały gdzie grać zanim stały się dobre.

Który klub był Twoim ulubionym, CBGB`s czy Max`s Kansas City?

Tak naprawdę krążyliśmy między nimi. Zawsze miałem samochód, a te miejsca dzieliło tylko 12 – 15 przecznic więc ludzie mogli przejść się nawet na piechotę. Nie miałem ulubionego klubu, każdy z nich miał swój klimat i była tam naprawdę dobra zabawa. Przez długi czas, w latach 70-tych i na początku 80-tych były tylko te dwa miejsca. Dopiero później powoli zaczęły się otwierać kolejne. Były oczywiście bary, gdzie zespoły występowały, ale dwie główne sceny to było CBGB`s i Max`s. Było to duże ułatwienie bo istniały tylko tylko dwa miejsca, do których warto było iść, i w których grały wszystkie ciekawe zespoły przyjeżdżające do Nowego Jorku.

Czy ciągle masz buty Sida Viciousa? Czy Sid był taki złośliwy (vicious) jak głosi legenda?

Tak! To znaczy tak, mam jego buty. Kiedyś wystawię je na ebay. To prawdziwa historia – Sid zabrał mi moje buty a potem dał w zamian swoje, które były bardzo wygodne.

Nie, Sid nie był złośliwy. Z tego co wiem, ten jego pseudonim pochodzi od piosenki Lou Reeda: „vicious, you hit me with a flower”

…you do it every hour

Sid to był bardzo miły chłopak, nie szukał bójek, nie był wredny ani zły. Przecież miał tylko 21 lat gdy umarł. Nie miał nawet czasu by dorosnąć i stać się kimś. Ludzie wyzywali go na pojedynki, chcieli się z nim zmierzyć a on na to odpowiadał.

Sex Pistols zabrali Cię na swoją pierwszą i zarazem ostatnią trasę po Ameryce. Jakieś wspomnienia? Dobra zabawa?

Oh, wiele wspomnień, to była naprawdę super sprawa. Wszystko wyniknęło bardzo spontanicznie, nie spodziewałem się, że pojadę. Trochę dziwne było to, że jadąc już autobusem razem z zespołem nie zdawałem sobie sprawy jak wielcy stają się Sex Pistols. Widziałem ich wcześniej w Anglii i pomyślałem, że są małą, świeżą kapelą i myślałem, że wciąż tacy są gdy przylecieli do Ameryki. Ale patrzył już na nich cały świat.

Jazda autobusem nie była absolutnie nieznośna. Było bardzo wygodnie, mieliśmy kasety, który przygotował angielski DJ, Don Letts – wspaniałe składanki reggae/dub. Paliliśmy trochę trawy, piliśmy piwo, Sid z tego co pamiętam pił Peppermint Schnapps, ohydny drink, który smakował jak cukierki. Wiesz, wszystko było bardzo spokojne aż nagle otwierały się drzwi do sali koncertowej, przed którymi czekały wszystkie punki, dziennikarze, i wszyscy robili wielką sensację.

Pamiętam jak raz Steve Jones chciał oczyścić swoje gardło, żeby porozmawiać z prasą i splunął na ziemię. Ktoś wtedy krzyknął: „Uwaga! Pluje na nas!” i wszyscy uciekli. Nawet nie zadali mu pytania…

Ha ha ha! Dobre!

Bardzo się zdziwiłem gdy wróciłem do domu, wywołałem wszystkie zdjęcia – miałem 70 rolek filmu więc wywoływanie i robienie odbitek zajęło mi kilka dni – i poszedłem do CBGB`s. Spotkałem tam Johnny`ego Rottena, który w drodze powrotnej do domu zatrzymał się w Nowym Jorku i który powiedział mi, że zespół się rozpadł. Byłem Zszokowany! Co? Rozpadliście się?
Przez następne 6 lat nie było dosłownie żadnego zainteresowania zespołem.

Poważnie?

W 1985 roku gdy Alex Cox nakręcił film „Sid i Nancy”, Sex Pistols stali się nagle największą gwiazdą punk rocka. Ale po rozpadzie nie było żadnego zainteresowania nimi przez około 6 lat.

Nie wiedziałem. Myślałem, że byli sławni przez cały czas.

Mam w domu dużo szafek na dokumenty, a moja szafka z Sex Pistols powędrowała na sam dół, bo nie otwierałem jej przez 6 lat.

Inna brytyjska wspaniała kapela – The Clash, również zabrała Cię w trasę po Ameryce. Trzy razy?

Dwa razy, trzeci raz to była trasa po Japonii.

Otwierałeś ich koncerty grając na trąbce?

To było później, po trasach z 1979 roku, gdy grali w Nowym Jorku w 1981 roku w Bonds. A zaczęło się w Anglii gdy grali duży koncert charytatywny w Hammersmith i zobaczyli, że gram na trąbce. Poprosili mnie żebym otworzył ich koncert. To była niezła zabawa.

Lubiłeś ich, prawda?

Wiesz jak ludzie mówią: The Clash is The Only Band That Matters (The Clash to jedyny zespół, który ma znaczenie).

Kiedy myślę o The Clash, myślę o Paulu Simononie, który na każdym jednym zdjęciu wygląda świetnie. Jak trudno jest generalnie robić zdjęcia gwiazdom rocka i jak trudno jest sprawić, żeby ktoś wyglądał tak dobrze? Czy to jest naturalne czy musisz robić jakieś specjalne rzeczy?

Nie można robić jakiś specjalnych rzeczy, żeby ktoś wyglądał dobrze. Ostatnio prowadziłem panel dyskusyjny i jedno z pytań brzmiało – Czy można kogoś nauczyć bycia cool? Byli ze mną Jesse Malin, BP Fellon i inni cool kolesie, a główną konkluzją było to, że nie można nikogo nauczyć bycia cool. Ktoś albo ma charyzmę albo jej nie ma. Nie ma znaczenia czy dasz mu dobrą koszulę, on musi wiedzieć jak ją nosić.

W rock`n`rollu olbrzymie znaczenia ma fryzura i odpowiednie podejście. Jednak bez odpowiedniego podejścia fryzura i koszula nie mają znaczenia. Musisz mieć poczucie wolności, poczucie indywidualizmu i musisz umieć to pokazać. Dla mnie w rock`n`rollu chodzi o wolność, o wolność wyrażania swoich emocji, bardzo głośno, przed innymi ludźmi.

Chodzi o tej jeden moment, kiedy cała publiczność krzyczy YEAH i nikt nie myśli, że musi zapłacić czynsz. Chodzi o wolność do bycia i o wyrzucenie emocji. I tego nie można się nauczyć. Można zachęcić kogoś do zajęcia się muzyką, do wstania i krzyczenia, ale nie każdy to załapie.

Tak, całkowicie się z Tobą zgadzam.
Zrobiłeś dużo zdjęć czarno-białych. Czy wynikało to tylko z faktu, że czasopisma drukowały wtedy w czerni i bieli?

Tak, głównie dlatego. że czasopisma drukowały w czerni i bieli. Kolorowy druk był bardzo drogi i samo robienie kolorowych zdjęć też było bardzo drogie na początku. Pamiętaj, że nie wystarczyło tylko zrobić zdjęcia, trzeba je było jeszcze samemu wywołać i zrobić odbitkę w celu prezentacji. Przy zdjęciach kolorowych trzeba było zapłacić da razy więcej za film, dwa razy więcej za wywołanie i za odbitkę. I musiałeś mieć do tego specjalny sprzęt, który trzeba było kupić. Sam widzisz, że robienie kolorowych zdjęć było dużo droższe i nie było dla nich użytku bo większość magazynów drukowała w czerni i bieli.

Gdy dotarłem do magazynów europejskich i japońskich, zacząłem robić zdjęcia kolorowe ponieważ drukowali oni w kolorze, np. niemieckie Bravo, i płacili dwa razy tyle co za zdjęcia czarno-białe. Tak więc szczęśliwie mam wiele kolorowych zdjęć.

Pracowałeś z tyloma wielkimi artystami, z Tiną Turner, The Who, Kiss, Rolling Stones, The Beatles, Alice Cooper, Aerosmith, Queen, mogę tak wymieniać i wymieniać. Czy jest ktoś z kim chciałeś pracować ale Ci się nie udało?

Tak, dwie osoby którym nie zrobiłem zdjęć i czego bardzo żałuję to Otis Redding, którego byłem wielkim fanem, i który zmarł zanim wszedłem do branży oraz Jimmy Hendrix. Hendrixa kiedyś spotkałem i pokazałem mu moje zdjęcia Tiny Turner mówiąc, że jego też chcę sfotografować. Powiedział, że na pewno się spotkamy lecz niestety niedługo potem zmarł. Zrobiłem mu co prawda zdjęcia podczas koncertu, ale było bardzo ciemno i nie wyszły.

Powiedziałeś kiedyś: „róbcie dużo zdjęć i pokazujcie tylko te dobre”. To twoja rada dla młodych fotografów?

Dokładnie! Zbyt wielu ludzi udostępnia wszystkie swoje zdjęcia. To strasznie nudne! Nikt nie będzie oglądał 200 zdjęć. Pokażcie jedno lub dwa naprawdę dobre to ludzie pomyślą, że jesteście dobrzy. Jak pokażecie 200 to nikt nie będzie chciał ich oglądać.

„Right Place, Right Time” (Właściwe Miejsce, Właściwy Czas) to tytuł Twojej ostatniej książki. Jak to możliwe, że zawsze byłeś we właściwym miejscu i czasie? Na czym polega Twój sekret? Czy kluczem jest wysoka etyka pracy?

Nie zawsze byłem we właściwym miejscu, kilka rzeczy przegapiłem. Wydaje mi się, że kluczem jest słuchanie swojej intuicji, swojego wewnętrznego głosu. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Chodzi o to, żeby wiedzieć kiedy jest odpowiedni moment. Odpowiednie miejsce i czas to jedno, a drugie to zrobienie odpowiedniej rzeczy. Musisz wykorzystać sytuację. Mnie się zawsze udawało dzięki temu, że dawałem coś od siebie np. zrobiłem zdjęcia a potem dałem je w prezencie osobom, które sfotografowałem albo wysłałem je do magazynów, które później pomogły w wypromowaniu tych osób. To ważne, żeby zrobić ten trzeci krok, żeby zachować się odpowiednio po tym jak już znajdziesz się we właściwym miejscu i czasie.

Pracuję nad książką o pizzy więc muszę się Ciebie zapytać czy lubisz pizzę? Jaka jest najlepsza pizzeria w Nowym Jorku?

Oczywiście, bardzo lubię pizzę. Jest takie oldschoolowe, małe miejsce na rogu 8 alei i 14 ulicy, czyli w moim sąsiedztwie, które nazywa się Village Pizza. To najlepsza pizzeria jaką znam.

Village Pizza, muszę zapisać.

I nie używam noża ani widelca, biorę kawałek i go zawijam jak nowojorczyk.

Tak, jak prawdziwy nowojorczyk. Wybieram się w maju do Nowego Jorku, mogę zadzwonić i zaprosić Cię na pizzę do Village Pizza?

Jeśli będzie już można swobodnie wychodzić, mam na myśli pandemię, to bardzo chętnie się z tobą spotkam.

A podpiszesz mi mój egzemplarz Twojej ostatniej książki?

Z wielką przyjemnością.

Bardzo dziękuję! Muszę jeszcze zadać ci jedno pytanie, bo bardzo mnie to rozbawiło. Czy to prawda, że uczyniłeś Iggy`ego Popa sławnym?

He he, tak kiedyś powiedział Iggy. Nie, nie uczyniłem go sławnym. Iggy był bardzo sławny zanim go poznałem. Kiedy chciałem podziękować mu za udział w filmie dokumentalny, który Don Letts nakręcił o mnie, Iggy doskoczył, przytulił mnie i powiedział, że to on dziękuje ponieważ jego makler giełdowy widział ten film i teraz uważa, że Iggy jest naprawdę mądry.

W rzeczywistości Iggy jest bardzo mądry, ale zazwyczaj gdy widzisz go w telewizji to nic nie mówi tylko skacze jak wariat, co zresztą wychodzi mu bardzo dobrze. Nie ogląda się raczej wywiadów z Iggym, w których rozmawia o czymś innym. Dokument o mnie to w zasadzie pierwszy film, w którym Iggy dyskutuje o innych sprawach.

Jego makler widział ten film na kablówce i wreszcie zaczął go szanować. I za to Iggy mi dziękował. Ale nie sądzę żebym uczynił go sławnym, ha ha.

Teraz już naprawdę ostatnie pytanie. „Uczucia są ważniejsze niż fakty” – co chciałeś przez to powiedzieć?

Chcę żeby zdjęcia wyrażały emocje. Gdy patrzysz na zdjęcie, chcę żebyś wyciągał z niego uczucie a nie tylko jakiego koloru ktoś miał koszulę poprzedniej nocy gdy otwierał wino. Chcę żeby ludzie patrzyli na moje zdjęcia i wyciągali z nich uczucia. Nie zawsze mam czas, żeby odpowiednio ustawić ostrość, ale uczucia są zawsze wyraźne.

Bardzo dziękuję za Twój czas i za rozmowę. Zadzwonię w maju i umówimy się na pizzę. Może zrobimy razem jakieś zdjęcia. To była prawdziwa przyjemność.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *