Sen o Warszawie – Banksy i zjawiskowa pizza


Czwartek. Teściowa przyjechała przed świtem. Szybkie badanie alkomatem, pożegnanie z pociechami i możemy ruszać w drogę. Pisząc „możemy” mam na myśli moją piękną żonę Kornelię oraz oczywiście mnie. Na miejscu dołączy do nas, pracujący w mocno ostatnio kontrowersyjnej firmie, wujek Kornelii.

Wskakujemy do auta i o 7:25 wbijamy na Autostradę Wolności w kierunku na wschód. Autostrada Wolności… Wolnym możesz być jak wyrzygasz 56 złotych w jedną stronę, a jak cię nie stać, to możesz się bujać drogą wojewódzką. Wolność ma swoją cenę.

Jedyną niespodzianką po drodze jest brak jakichkolwiek niespodzianek i przed 10:00 meldujemy się w stolicy. Przeprawiamy się na drugi brzeg Wisły i odnajdujemy Centrum Praskie Koneser, gdzie odbywa się wystawa prac Banksy`ego. Centrum mieści się na terenie dawnej wytwórni wódek i muszę przyznać, że jest to naprawdę urokliwe miejsce. Lodowisko na środku dziedzińca tworzy dobry klimat. Jak na mój gust trochę za dużo tam pospolitych sklepów, no ale w takich czasach żyjemy.

Mamy jeszcze trochę czasu do 11:00, więc idziemy na dziedziniec polatać trochę dronem i czegoś się napić. Jednej pani bardzo to się nie spodobało, ale skończyło się tylko na głupich minach. Gdy nadchodzi czas wyciągamy wydrukowane wcześniej bilety i wchodzimy na wystawę.

Jeśli nie możesz wygrać, przewróć stolik

Kim jest Banksy? Czy to jedna osoba czy cały kolektyw? Szczerze powiedziawszy mam to gdzieś. Jedyne co wiemy to to, że jest to anonimowy artysta z Bristolu, który od późnych lat 90-tych ubiegłego wieku cieszy się międzynarodowym uznaniem głównie ze względu na swoje nielegalnie wykonywane obrazy szablonowe. Jego prace są, tak mi się przynajmniej wydaje, szalenie ważne dla ludzi z mojego pokolenia – z ostatniego miotu pokolenia X. Nie chodzi mi o samą street artową estetykę, ale o ważne problemy społeczne, których dotykają.

Muszę powiedzieć, że wystawa nie zawiodła. Wszystko było jak należy – instalacje, wystrój, przesłanie, po prostu wszystko. Człowiek potrzebuje od czasu do czasu łyknąć trochę kultury, inaczej chamieje i upodabnia się do tych wszystkich co mają „deadliny”, „casy” i „fuckupy”.

Po obejrzeniu wszystkiego dwa razy wskakujemy do samochodu i jedziemy po wujka Jasia do firmy. Ci to dopiero mieli ostatnio „fuckupy”, ale muszę przyznać, że zapach świeżego prania i gotującego się obiadu na firmowym korytarzu był naprawdę urokliwy.

Pakujemy Jasia do auta i jedziemy na pizzę. Jasiu to człowiek o tak olbrzymiej energii i tak niebanalnym poczuciu humoru, że spędzanie czasu w jego towarzystwie to czysta przyjemność. Zapomniałem dodać, że Praga na której miała mieścić się siedziba jego firmy okazała się być Mokotowem (mamusiu, pozdrawiam Cię) co w sumie wyszło na plus bo pizzeria, do której się udajemy mieści się na Powiślu, więc mamy do niej tylko rzut beretem.

Pieniądze szczęścia nie dają? Najwidoczniej nigdy nie wydałeś ich na pizzę.

Pizzeria nazywa się Ave Pizza i już po raz drugi z rzędu znalazła się na liście 50 najlepszych tego typu lokali w Europie (nie licząc Włoch, Włosi mają osobną listę). Skontaktowałem się z właścicielem wcześniej, więc wiedzą, że jestem w Warszawie i mam zamiar ich odwiedzić, a ich włoski szef kuchni Vincenzo wie, że zostanie postawiony w zmasowanym ogniu 10 pytań do pizzaiolo.

Dojeżdżamy, kupujemy bilet w parkomacie i wchodzimy do Ave Pizza. Pierwszym co rzuca się w oczy jest bardzo pomysłowe neonowe logo. Właściciel Julian tłumaczy nam, że to oni jako pierwsi wpadli na pomysł zrobienia tego typu loga i kolejne pizzerie podkradły później ten pomysł od nich. Okazuje się, że nawet w jednym z krajów arabskich jest knajpa, która ukradła od nich nie tylko logo, ale i całą nazwę.

Drugą rzeczą rzucającą się w oczy (a raczej w głowy) jest fakt, że pracujący tu ludzie są mega otwarci i mega sympatyczni: cała ekipa poczynając od dostawców i kelnerek na włoskim pizzaiolo kończąc.

Skąd włoski mistrz pizzy nad Wisłą? Jak to często w takich przypadkach bywa, bezpośrednią przyczyną była niesamowita uroda polskiej dziewczyny.

Moja śliczna żona Kornelia, która łączy w sobie niesamowitą urodę polskich i włoskich dziewczyn, jest bardzo ucieszona, bo może trochę pogadać w języku swoich przodków, do czego nie ma ostatnio zbyt wielu okazji.


Zwiedzamy lokal, robimy trochę zdjęć, gadamy o technikaliach wypieku pizzy i o tajemnicy sukcesu, którym bez wątpienia jest obecność na liście „50 top pizza”. Co ciekawe, chłopaki dowiedzieli się o tym wyróżnieniu od swoich klientów. Nie mieli pojęcia, że ktoś z przewodnika udając klienta u nich był i ocenił ich kuchnię. Dobrze to świadczy o pomysłodawcach klasyfikacji i o ich obiektywizmie.

Robię 10 pytań z Vincenzo, a szef Julian proponuje nam degustację ich flagowego produktu, czyli Pizzy Ave – z mozzarellą z mleka bawolego, pomidorkami cherry, czosnkiem, natką pietruszki i serem grana padano.

Pierwszy kęs zwalił mnie z nóg a Kornelia, gdy już opadła na krzesło (lewitowała na skrzydłach rozkoszy) przyznała przyciszonym głosem, że chłopaki idealnie trafili w jej smaki. Jasiu nic nie powiedział, ale po wyrazie jego twarzy wiedziałem, że jest dobrze.

To prawda, w czasach, gdy większość pizzerii stawia na słodycz, chłopaki z Ave Pizza poszli w stronę naturalnych smaków bardzo dobrych jakościowo składników. Pizza miała lekko gorzkawy posmak pietruszki, wyrazisty smak czosnku, naturę pomidorków cherry, kremową rozkosz delikatnie stopionej mozzarelli. A całość na niezwykle chrupkim cieście, przygotowanym jak na klasyczną pizzę rzymską przystało, w piecu elektrycznym.

Była to najbardziej oryginalna w smaku pizza jaką jadłem w Polsce, więc absolutnie nie dziwi mnie obecność Ave Pizza wśród 50 europejskich championów. Jeśli do rewelacyjnej pizzy dodamy przesympatyczną atmosferę i pasję pracujących tam ludzi, otrzymujemy idealną kombinację.

Jestem przekonany, że nie była to moja ostania wizyta w Ave Pizza i każdemu z Was radzę odwiedzić ten lokal przy okazji wizyty w Warszawie. Ściskamy się, żegnamy, zabieramy pudełko na pizzę dla Scotta Wienera – kolejne do jego największej na świecie kolekcji – i z żalem opuszczamy lokal.

Jedziemy jeszcze do Nonna Pizzeria, drugiej polskiej pizzerii, która w tym roku zadebiutowała na tej samej liście. Niestety ludzie tam pracujący nie odpowiedzieli na moją próbę kontaktu, a ja nie lubię się narzucać, więc pizzę kupujemy „z partyzanta” i konsumujemy ją za rogiem. Wzięliśmy pizzę Nduja ponieważ wśród pizzaioli zrobiła się ostatnio duża moda na tę ostrą, włoską kiełbasę. Podczas zamawiania towarzyszyły nam dość dziwne spojrzenia. Nie wiem, może wzięli nas za pracowników sanepidu?

Pizza upieczona w piecu opalanym drewnem, w stylu neapolitańskim, z dobrym sosem i mozzarellą di bufala. Bardzo dobra w smaku, ale jednak smak to nie wszystko…

Czas wracać. Odstawiamy Jasia do firmy, kupujemy kawę na drogę i ruszamy w stronę zachodzącego słońca. Kornelia w nocy mało spała – nasza mała Laurka jest troszkę chora i wyspać się nie pozwoliła – więc droga powrotna jest dla niej dobrą okazją do nadrobienia barłogowych zaległości. Ja wciskam pedał gazu, wrzucam Sisters of Mercy i przy akompaniamencie twenty-five whores in the room next door docieramy do domu.

Wyjazd na plus. Pozdro dla kumatych.


3 thoughts on “Sen o Warszawie – Banksy i zjawiskowa pizza

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *