Włoskie śniadanie

Słoneczne światło wpadające przez otwarte okno o poranku to prawdziwe błogosławieństwo. Jeszcze większym błogosławieństwem jest śniadanie w pobliskim barze. Śniadanie złożone z cornetto i cappuccino. Zastanawialiście się kiedyś skąd wzięła się ta włoska tradycja? Jak zawsze w takich przypadkach, pełno tu legend i półprawd, ale co najbardziej istotne z naszego punktu widzenia: bez Polaków nie byłoby słynnego, włoskiego śniadania.

Wszystko zaczęło się pod Wiedniem, w 1683 roku. Jan III Sobieski, dowodząc chrześcijańską armią, złożona z Polaków, Austriaków, Włochów, Francuzów, Sasów, Szwabów, Bawarczyków i jeszcze kilku innych, przepędził wielkiego wezyra Karę Mustafę i jego osmańskich osiłków ratując nie tylko Wiedeń, ale pewnie i całą Europę. Nie było to łatwe zadanie. Podczas decydującej bitwy Turcy zaczęli zyskiwać przewagę, ale wtedy Jan III Sobieski sięgnął po swoją broń ostateczną – do szarży ruszyła „Skrzydlata Husaria”, polscy archaniołowie bezlitośni dla wrogów prawdziwej wiary. Brutalna szarża podkopała front osmański co ułatwiło wiedeńczykom nieoczekiwany wypad poza oblężone mury i ostateczne rozgromienie Turków.

Zwycięscy mogli przystąpić do plądrowania pozostawionych przez muzułmanów obozów. W jednym z nich znaleźli skład worków z tajemniczymi nasionami.

– To pewnie pożywienie dla wielbłądów – powiedział jeden z nich – po co nam one?

Na całe szczęście ktoś inny okazał się mądrzejszy i przyprowadził jednego z pojmanych Turków. Turek wyjaśnił, że jest to kawa i pokazał jak z tych nasion przygotować orzeźwiający napój. I tu pojawia się kolejny polski wątek. Worki z kawą podarowano Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu, w nagrodę za wielką odwagę, którą wykazał się podczas bitwy jako posłaniec z oblężonego Wiednia. Jerzy chwilę pomyślał i otworzył pierwszą „kawiarnię” w Wiedniu. Kawiarnię, do której pewnego dnia zawitał ojciec Marco d`Aviano, Marek z Aviano. Jerzy zrobił Markowi kawę, ale ta nie przypadła mu do gustu. Była zbyt mocna. Późniejszy błogosławiony postanowił złagodzić jej smak, dodając do niej trochę mleka. To był strzał w 10! Jerzy postanowił dodać nowy wariant do menu, jednak potrzebował dla niego nazwy. Jeden z obecnych klientów zauważył, że nowa mieszanka ma ten sam kolor co habit Marka, który był kapucynem. I tak narodziło się cappuccino.

A cornetto? Także w tym przypadku wszystko zaczęło się od Bitwy pod Wiedniem. Podobno po zwycięstwie pewien wiedeński cukiernik postanowił upiec desery w kształcie półksiężyca, aby wyzwoleni wiedeńczycy mogli w radości zjeść, budzący jeszcze do niedawna przerażenie, symbol pokonanej potęgi osmańskiej. Tak narodził się kipferl, czyli dosłownie „rogalik”, symbol i klasyka wiedeńskiego cukiernictwa. Rogalik dość szybko przedostał się do Wenecji, gdzie uległ modyfikacjom i udoskonaleniom. I tak narodziło się cornetto. Tyle jeśli chodzi o legendę. Według innych źródeł rogalika wynalazł piekarz budapesztański podczas tego samego oblężenia, a jeszcze inni utrzymują, że wypieki bardzo podobne do kipferla były znane w Wiedniu już w roku 1200. Kto wie jak było naprawdę…

W przypadku cornetto też możemy trafić na polskie wątki. W Ankonie, którą odwiedziłem minionego lata, w barach można natrafić na „Polacca”, czyli rogalika nazwanego tak na cześć polskiej armii, która wyzwoliła Ankonę od Niemców podczas II wojny światowej. W tej wersji nadzienie z dżemu zastąpiono pastą migdałową, a całość obsypana jest cukrem i rozmąconym jajkiem, co nadaje rogalikowi złocisty blask. W Kampanii, w której jestem obecnie, możemy natomiast natknąć się na „Polacca Aversana”, czyli cornetto z nadzieniem z wiśni amarena. Skąd taka nazwa? Dzięki polskiej zakonnicy, która właśnie takie nadzienie dodawała do rogalików w mieście Aversa lat temu już wiele. Stary przepis wygrzebał i odtworzył Nicola Mungiguerra w latach 30-tych.

Mamy cappuccino i mamy cornetto. A sam zwyczaj? Narodził się w latach 50-tych ubiegłego wieku, w czasach wielkiego boomu gospodarczego. W drodze do pracy Włosi zaczęli odwiedzać bary na szybkie śniadanie. Cornetto i cappuccino było idealnym rozwiązaniem. Na stojąco, przy ladzie, w pośpiechu. Chociaż jak to zwykle u Włochów bywa, nawet w tym przypadku pojawia się legenda, że stanie przy ladzie jest tradycją z Wenecji, kiedy w powietrzu wisiała obawa przed prześladowaniami za picie diabelskiego naparu. Włosi lubują się w legendach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *