„Boks jest najlepszym lekarstwem na wszystkie psychiczne dolegliwości” – rozmowa z Krzysztofem Chudeckim
Krzysztof Chudecki, dwukrotny młodzieżowy mistrz Polski, wicemistrz seniorów, członek kadry olimpijskiej, a dziś trener. Spryt, refleks i lewy hak na wątrobę. A prywatnie? Prywatnie to niezwykle wesoły i sympatyczny facet. Przed Wami Krzysztof „Chudy” Chudecki!
Pamiętasz jak zaczęła się twoja przygoda z boksem?
Pewnie, że pamiętam. Mieszkałem wtedy na wsi, miałem starszych kolegów. Moi starsi koledzy chodzili już do liceów i zawodówek w Śremie. W szkołach pojawiły się ogłoszenia, że przyjmują do klubu, że jest nowy nabór do Warty Śrem, biało – niebieskiego kubu z tradycjami. No i pojechałem ze starszymi kolegami, Siedemnaście kilometrów autobusem PKS. Było nas piętnastu, i tylko ja zostałem z tej piętnastki.
Ile miałeś wtedy lat?
Miałem 13 lat. Przyjechałem w poniedziałek na pierwszy trening bokserki, ważyłem niecałe 50 kilogramów. Trener pokazał nam pozycję bokserską, skakankę, worek. W środę był drugi trening, trochę potarczowałem z trenerem, a w piątek był trening trzeci. Na trzecim treningu trener mi powiedział: „Jutro, godzina 8:00 rano, PKS w Śremie, jedziemy na zawody”. Zatkało mnie. Pytam: „Trenerze, ale jak?” A trener: „Normalnie!”. Dał mi granatowe spodenki, jakieś brudne bandaże, przechodni ochraniacz na zęby – taki gumowy, pasujący na każdego – z którego wszyscy w klubie korzystali, kubańskie rękawice firmy Batos, z końskim włosiem, i kask, taki brązowy, oldschoolowy, szkoda że go dzisiaj nie mam. No i pojechałem na zawody. Strasznie mi się trzęsły nogi ze strachu, ale wygrałem w drugiej rundzie przed czasem.
A jakie towarzyszyły ci emocje przed pierwszym treningiem?
Nie pamiętam już tego tak dokładnie, ale cieszyłem się, byłem podekscytowany. Mieszkałem na wsi, a Śrem to było dla mnie jak Las Vegas. Cieszyłem się, że tam jadę.
Pojechało was piętnastu, a zostałeś tylko ty…
Wszystkim po miesiącu czy dwóch przestało chcieć się jeździć. Może mieli słabą wiarę w siebie i słabe zaparcie? Jak coś nie wychodziło to odpuszczali. Mi też bardzo długo nie wychodziło, ale w końcu zaczęło wychodzić.
I jak zaczęło ci wychodzić, to wypatrzył cię trener Zdzisław Nowak z Poznania.
Trener Zdzisław Nowak wypatrzył mnie dopiero po czterech latach. Co tydzień jeździłem na soboty bokserskie, imprezy organizowane w całej Wielkopolsce – w Lesznie, Gnieźnie, Jarocinie i dużo w Poznaniu przy ulicy Promienistej. Co tydzień toczyłem tam walki. Początkowo z różnym skutkiem, raz wygrywałem, raz przegrywałem. Potem już wygrywałem, ze wszystkimi. Zaczęli bać się ze mną walczyć. Potem pojechałem na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży, czyli Mistrzostwa Polski Juniorów i zdobyłem srebrny medal. Finał przegrałem z Pawłem Spryszyńskim, moim kolegą, który jest teraz trenerem w Bydgoszczy, w mojej Akademii. Paweł był wtedy kadrowiczem, przegrałem z nim finał, ale zdobyłem srebrny medal dla Warty Śrem. Potem była kadra makroregionu północno-zachodniego, czyli Szczecin, Piła, Poznań. Mieliśmy zgrupowania w Szczecinie, w Świnoujściu i jeździliśmy na różne turnieje międzynarodowe, przede wszystkim do Niemiec. Wygrywałem walki i tak wypatrzył mnie trener Zdzisław Nowak. Przyjechał do mojej mamy, przyjechał do trenera Floriana Łuszczewskiego i zabrał mnie do Poznania. Trenerowi Łuszczewskiemu nie za bardzo się to podobało, bo dostał za mnie tylko kilka par rękawic, a chciał to ugrać inaczej. Ale ja już tak się uparłem, że musiałem jechać. Trener Nowak kupił mi miesięczny bilet i z Żabna codziennie zacząłem dojeżdżać na treningi do Poznania. Dostałem nawet wypłatę – sześćset złotych. Trener Nowak budował nową drużynę złożoną z młodych talentów. Wtedy była liga, bokserska ekstraklasa złożona z piętnastu zespołów i wszystko na początku przegrywaliśmy. Pierwszy rok przegraliśmy, drugi rok przegraliśmy, ale już w trzecim roku zmiażdżyliśmy wszystkie drużyny. Pokonaliśmy wszystkich, starszych od nas zawodników, i zdobyliśmy drużynowe mistrzostwo Polski. To nie wszystko, trener Nowak, już po roku odkąd zabrał mnie ze Śremu, doprowadził mnie do indywidualnego młodzieżowego mistrzostwa Polski. Zostałem też wybrany najlepszym zawodnikiem tego turnieju.
Mieszkałeś już wtedy w Poznaniu?
Tak, mieszkałem razem z Mariuszem Biskupskim. Mieliśmy wspólne mieszkanie dla zawodników i stypendium bokserskie. Trzy razy dziennie chodziliśmy na treningi. Pierwszy trening rano, tak zwany rozruch. Potem wspólne śniadanie i o godzinie 11:00 szliśmy do klubu Olimpia na ulicę Promienistą na kolejny, dwugodzinny trening. Potem obiad i o 17:00 kolejny trening. I tak od poniedziałku do soboty.
Walki ligowe odbywały się co tydzień?
Praktycznie co tydzień, raz na wyjeździe, potem u siebie. Tak dużo było drużyn. W międzyczasie przygotowywaliśmy się i do Pucharu Polski i do Mistrzostw Polski, więc było tego naprawdę dużo i dlatego nabiłem sobie ponad 360 walk amatorskich. Boksowałem też w lidze czeskiej przez sześć lat. Jeździłem tam co dwa tygodnie i nie przegrałem ani jednej walki. Zdobyliśmy nawet drużynowe wicemistrzostwo Czech. Boksowałem tam w trzech drużynach, najpierw w Libercu, potem Děčín i na końcu w Pradze. I właśnie z klubem z Pragi zdobyliśmy srebrny medal.
A sukcesy indywidualne?
Dwukrotnie byłem młodzieżowym mistrzem Polski, wygrałem ze wszystkimi najlepszymi zawodnikami. W 2001 roku, kiedy zostałem młodzieżowym mistrzem, pojechałem też – trener kadry się zgodził – na Mistrzostwa Polski Seniorów. Tam zdobyłem wicemistrzostwo. Rok później znowu zdobyłem wicemistrzostwo seniorów i tak sześć razy zdobywałem wicemistrzostwo Polski seniorów.
Dlaczego nie zdobyłeś mistrzostwa?
Jak patrzę na to z perspektywy, to chyba za bardzo się spinałem w finale. Do finału się bawiłem, a w finale czułem jakąś wielką presję. I przegrywałem z zawodnikami, z którymi dwa tygodnie wcześniej wygrywałem na turniejach ligowych. Przegrywałem nieznacznie, jednym czy dwoma punktami, ale trzy razy czułem się oszukany. Czułem, że wygrałem, a nie dawali mi złota.
Mówisz, że się spinałeś za bardzo.
Tak, za bardzo poważnie do tego podchodziłem. Teraz już wiem, że taki finał to powinna być najlepsza zabawa, taka wisienka na torcie. To powinno cieszyć, a ja się tym strasznie stresowałem
Czyli to prawda co mówią, że w boksie najważniejsza jest głowa?
Zdecydowanie! Głowa, głowa i jeszcze raz głowa. Psychika jest na pierwszym miejscu
Co się dzieje w głowie przed walką? Ekscytacja? Strach?
Przed samą rozgrzewką, już po warzeniu gdy jest losowanie przeciwnika, to wtedy jest wielka ekscytacja: Kto? Z kim będę walczył? Wtedy jest strach, niepewność. Ale to się kończy gdy tylko przekraczasz liny ringu. Wchodzisz na ring, słyszysz gong i wszystko znika. Robisz swoje. Najbardziej bałem się tego, że wygram walkę, a moja ręka nie powędruje w górę. Że to wszystko nie jest ode mnie zależne, że nie mam na to wpływu. Wiesz, w boksie zdarzają się i zdarzały różne sytuacje. Były takie maszynki do punktowania. Siedziało pięciu sędziów i mieli dwa guziki – jak trzech wcisnęło guzik w tym samym momencie, wtedy był punkt. To było trochę oszustwo. Niektórzy sędziowie nie patrzyli na walkę, a wciskali guziki i punkty leciały.
Najważniejsza jest psychika. Co jest na drugim miejscu? Pięści czy nogi?
Nogi, pewnie że nogi. Pięści są na końcu. „Nogi wilka karmią” – jak mówi Ołeksanr Usyk. Najpierw trzeba pomyśleć, czyli głowa; potem trzeba podejść, czyli nogi; a na końcu dopiero uderzyć. Trzeba myśleć szybko i polegać na instynkcie, na wyrobionych mechanizmach.
Zawsze słynąłeś z bardzo sprytnego boksowania, obnażałeś błędy przeciwnika. Czekałeś co zrobi rywal i natychmiast wykorzystywałeś jego pomyłki. Czy takie coś można wytrenować, czy to są wrodzone predyspozycje?
Refleks miałem wrodzony, ale zostałem potem dobrze ukierunkowany. Pamiętaj, że na moją walkę pojechałem po trzech treningach, czyli nie byłem żadnym bokserem i nie powinienem był jechać walczyć. Rzucono mnie na głęboką wodę, a ja nie wiedziałem nawet jak zadaje się cios. Instynktownie ruszałem się i uderzałem. Zdzisław Nowak mnie ukierunkował i to zaczęło składać się w jedną całość. Ja po prostu bałem się dostać w głowę. Nie chciałem przyjąć. Chciałem być ładnym, opalonym chłopczykiem, a nie typem z podbitym okiem. I właśnie z tej obawy powstał mój styl. Robiłem uniki, co może nie wyglądało widowiskowo. Wiesz, kibice najbardziej chcą knockoutów, a ja nie miałem wielkiej siły ciosu. Miałem dobre nogi, dobry refleks i dobrą giętkość ciała. Mogłem bić z różnych płaszczyzn. Zacząłem to wykorzystywać, bo po co mam się kopać z koniem, jeżeli nie mam wielkiej siły. Wszystko starałem się załatwić sprytem. Jak najmniej dostać w głowę, wypunktować przeciwnika przez cztery rundy i do domu. Chociaż zdarzało się, że wygrywałem przed czasem, przede wszystkim lewym na wątrobę.
Jesteś leworęczny. Czy to jest duże ułatwienie w boksie? Nie ma aż tak dużo zawodników leworęcznych i tak zwani „ortodoksi” nie lubią z nimi walczyć.
Oczywiście, ale wiesz, z każdym można wygrać. Mniej jest tych zawodników leworęcznych, ale nie miałem nigdy problemów walcząc z mańkutami. Mówi się, że walka mańkuta z mańkutem jest brzydka, że wygrywa prawa ręka. Nigdy nie miałem problemów walcząc z zawodnikami leworęcznymi, takimi jak ja. Miałem swój plan. Biłem dużo na dół, w odkrytą wątrobę i to wychodziło.
Byłeś w kadrze Polski, byłeś też w kadrze olimpijskiej.
Tak, byłem w kadrze olimpijskiej, walczyłem o awans do Aten. Byłem na kilku turniejach przedolimpijskich, ale nie udało mi się zakwalifikować. Dużo jeździliśmy na obozy do Zakopanego, do Wisły, do Cetniewa. Prawie cały rok spędziłem na obozach. To był najlepszy czas w moim życiu. Tylko treningi, jedzenie, spanie, i o nic więcej nie musiałem się martwić.
Potem był boks zawodowy. Stoczyłeś pięć walk, żadnej nie przegrałeś i odwiesiłeś rękawice na kołek. Dlaczego?
Nie było z tego pieniędzy, a urodził mi się syn. Musiałem trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość. Lubiłem to, ale koszty przygotowania do walki były większe, niż sama za nią wypłata. Musiałem podziękować. Otworzyłem Akademię Bosku i zostałem trenerem.
Prowadzisz Akademię Bosku, od czasu do czasu toczysz charytatywne walki pokazowe. Pasja cały czas jest. Ile masz dzisiaj lat?
Dzisiaj mam 42 lata.
Codziennie jesteś na sali?
Codziennie jestem na sali, przez osiem godzin.
Sam też ćwiczysz, czy tylko trenujesz innych?
No pewnie, że sam ćwiczę. Staram się dwa razy dziennie zrobić trening. Oczywiście muszę w tym wszystkim znaleźć pewną równowagę, tak żeby nie przesadzić. Balans jest bardzo ważny. Czasami trochę odpuszczam, słucham swojego ciała.
Jak wygląda w tym wieku kwestia regeneracji? Podejrzewam, że to już nie jest to samo jak wtedy, gdy mamy 20 lat.
Tak jak wspomniałem, trzeba słuchać swojego ciała. Jak coś cię boli, to odpuszczasz, robisz troszeczkę luźniej. Nie można przeginać. Nie będziesz przecież już walczył ani o mistrzostwo świata, ani o mistrzostwo Polski. Robisz to dla siebie i dla własnej satysfakcji. Bardzo ważny jest sen. Codziennie chodzę spać o 22:00 i wstaję o 6:00. To dla mnie idealna ilość snu. Czasami jak zabaluję w jakiś weekend, to potem długo dochodzę do siebie. Wstaję o 6:00 rano, o 7:00 lub 8:00 pojawiam się na sali. Jestem do 12:00. Mam taki południowy tryb pracy, pracuję cztery godziny a potem mam sjestę. Ale w tej sjeście załatwiam różne sprawy życiowe, i potem od 16:00 do 20:00 znowu jestem na sali. Chociaż czasami zdarza się, że podczas sjesty uraczę się półgodzinną drzemką.
Dieta?
Dieta jest niesamowicie istotna. Przez pewien czas byłem nawet weganinem, odrzuciłem wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego i muszę przyznać, że czułem się bardzo dobrze. Waga spadła mi o trzy kilogramy, byłem naprawdę rześki, szybki, ale w końcu zatęskniłem za mięsem. Dzisiaj jem mięso, ale mądrze. Żadne fast foody chociaż po ciężkim treningu, gdy człowiek czuje, że spalił wiele kalorii, pojawia się ochota na takie doładowanie. Staram się jednak tego unikać, nie jem tak przetworzonej żywności. Moja ukochana narzeczona Samia dba o moją dietę i tak jest idealnie. Ważna jest też suplementacja. Białko, czyli główny budulec, aminokwasy, witamina D – mamy mało słońca, a witamina D jest naprawdę potrzebna. Należy tylko pamiętać, że z niczym nie można przesadzać.
Masz wśród podopiecznych ludzi w twoim wieku?
Powiem szczerze, że w tej chwili chyba najwięcej. Mam sporo młodzieży, ale najwięcej właśnie świadomych, dojrzałych ludzi, którzy chcą coś zrobić ze swoim ciałem. Chcą zdobyć większą pewność siebie. Jest nawet jeden pan, który ma 72 lata i świetnie daje sobie radę. Pan Bogdan jest po raku żołądka, przychodzi dwa razy w tygodniu i zasuwa bardziej niż młode chłopaki.
Czy trening czterdziestolatka różni się od treningu osiemnastolatka?
Niespecjalnie. Po prostu obserwuję jak wygląda kondycja czterdziestolatka i ile mogę z niego wycisnąć. Nie chcę żeby komuś coś się stało, więc do każdego podchodzę indywidualnie. Pytam czy nie ma żadnych przeciwwskazań, czy nic nie boli, i zawsze wszystko jest ok.
Dobrze jest ćwiczyć, dobrze jest się ruszać, to nie ulega wątpliwości. Ale czy w tym wieku człowiek jest w stanie nauczyć się boksować?
Boks jest takim sportem, że można go uprawiać w każdym wieku. Wiadomo, że z wiekiem traci się refleks, kondycję, ale jeżeli człowiek bardzo chce, to to zrobi. Bardzo ważna jest koordynacja, poruszanie na nogach. Wiadomo, że w wieku 40 lat nikt mistrzem świata nie zostanie, ani o tym nie myśli.
Oj było kilku, chociażby George Foreman, czy Bernard Hopkins, który dzierżył jeszcze pas mają prawie 50 lat.
Było kilku, ale oni mieli za sobą całą karierę bokserską. Oni ćwiczyli wiele lat, a my mówimy o ludziach, którzy po 40 roku życia zainteresowali się sportem. Ludziach, którzy robią to dla własnej przyjemności. Ten sport naprawdę podnosi endorfiny. Czujesz się zupełnie inaczej, czujesz, że możesz przenosić góry.
Czyli polecasz boks w każdym wieku.
Zdecydowanie! Boks jest najlepszym lekarstwem na wszystkie psychiczne dolegliwości. Zostawiasz swoje ego za drzwiami, wchodzisz i przestajesz myśleć o problemach z żoną, z dzieckiem, z kochanką, o kredytach. Jesteś godzinę czy półtorej na treningu i jesteś jakby w innym świecie. Wszystko zostawiłeś za drzwiami. Wiadomo, że to potem wraca, ale patrzysz na wszystko już z zupełnie innej perspektywy. Przyziemne rzeczy już nie są wstanie wyprowadzić cię z równowagi.
Boks daje dużą pewność siebie?
Boks daje olbrzymią pewność siebie, co w codziennym życiu jest szalenie pomocne. Ale boks też uczy pokory. Wiesz jak uderzyć, wiesz jak się obronić, ale nie wylatujesz jak szaleniec, „o umiem walnąć, zaraz kogoś rozwalę” bo wiesz, że możesz kogoś uszkodzić, że możesz człowiekowi zrobić krzywdę i nie chcesz tego zrobić. Masz olbrzymią pewność siebie i na tym się skupiasz. Przychodzi do mnie wielu polityków, wielu biznesmenów. Trenował u mnie na przykład prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Boks naprawdę pomaga w codziennym życiu.
Jest się czego bać?
Nie ma. Trzeba po prostu przyjść na pierwszy trening i zobaczyć jak to wygląda, czym to się je. Gwarantuję, że prawie każdy wyjdzie zadowolony. Boks to jest naprawdę inny świat, odcięty od całego zewnętrznego zgiełku. Wiesz jakie przyjaźnie rodzą się na sali? Na sali nie ma równych i równiejszych. Nie ważne czy jesteś prawnikiem, lekarzem czy robotnikiem. Nie ważne czy jesteś bogaty czy biedny, piękny czy brzydki. To nie ma najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko tu i teraz. Robisz z kimś sparing, wychodzisz do rundy i nic innego nie istnieje. Jesteś tylko ty, on i najbliższe trzy minuty. Musisz podjąć rywalizację. Rywalizację, która rodzi wielki szacunek do przeciwnika. Po sparingu, podczas którego chcecie zrobić sobie krzywdę – bo w końcu tym jest uderzenie kogoś w głowę – przytulacie się i dziękujecie sobie za walkę. Chwalicie siebie nawzajem. To zbliża i naprawdę fajnie jest patrzeć, jak ludzie zaprzyjaźniają się ze sobą. Sala bokserska to naprawdę jest inny świat, szczery do bólu. Tutaj nie ma miejsca na ściemę.
Dziękuję za rozmowę i proszę dokończ jeszcze zdanie: Gdybym nie był bokserem, byłbym…?
Aktorem!
Znam Krzysia od 1997 roku gdy boksowalismy razem w Pile.
Wygrał skubaniec 🙄
Zostalismy przyjaciołmi na całe życie i mimo że mieszkam zdala od Polski od 22 lat Nadal jesteśmy w kontakcie.
Trzymaj się Krzysiu
Witek! ❤️ 54 kg dwa byki! Chuchra i Chudecki!
Wspaniały to był czas!
Pozdrawiam 😘