„Gdyby Europa została kiedyś zjednoczona, szczęście, dobrobyt i duma 400 milionów jej mieszkańców nie miałyby granic” – Winston Churchill
Donald Trump podczas kampanii wyborczej zapowiedział, że zakończy wojnę w Ukrainie w przeciągu 24 godzin. Nikt rozsądny nie potraktował tej obietnicy poważnie, ponieważ pełnoskalowego konfliktu o tak poważnych konsekwencjach dla porządku światowego nie sposób zakończyć w tak krótkim czasie. Jednak nowy „stary” prezydent postanowił mimo wszystko wywiązać się chociaż częściowo ze swojej obietnicy i doprowadzić do zawarcia pokoju, jednak w troszeczkę dłuższej (jednak nie za długiej) perspektywie czasowej. W kuluarach krążą plotki, że chce w ten sposób stać się laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Plotki mało wiarygodne, gdy weźmiemy pod uwagę inne posunięcia prezydenta Trumpa, jak chociażby groźby siłowego przejęcia Grenlandii czy Kanału Panamskiego, a przede wszystkim fakt, że Pokojową Nagrodę Nobla przyznaje Norweski Komitet Noblowski, czyli Europejczycy, którzy w planie negocjacyjnym Trumpa zostali całkowicie zignorowani.
Nowa amerykańska administracja posunęła się nawet o krok dalej – chciałoby się rzec o jeden krok za daleko – gdy tydzień temu podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa głos zabrał J.D. Vance, zastępca Donalda Trumpa. Vance skrytykował Europę za brak demokracji, tłumienie wolności słowa i prześladowanie chrześcijan. Płomienne wystąpienie na miarę możliwości intelektualnych oratora, które Trump nazwał „wspaniałym”.
„Obyś żył w ciekawych czasach” – głosi chińskie przekleństwo. No i żyjemy. Zasady klasycznej dyplomacji w amerykańskim wydaniu zdają się odchodzić do lamusa. Jednak jest to dobry moment, by Europa przyjęła pewne smutne prawdy o sobie samej i skończyła z panującym tu i ówdzie „imponsybilizmem”. Nie zrobią tego nowe, rosnące w siłę i wspierane przez Trumpa oraz jego otoczenie populistyczne anty elitystyczne elity w rodzaju AfD. Tym bardziej, że są one jawnie pro-rosyjskie. Muszą to zrobić siły starego porządku. I nie ma tu już miejsca na oburzenie wysokiej przedstawicielki UE Kaji Kallas, że „nie da się zawrzeć żadnego porozumienia pokojowego bez Europy przy stole”, czy łzy przewodniczącego Christopha Heusgena na zakończenie monachijskiej konferencji. Churchill mówił że dyplomata to ktoś taki, kto dwa razy się zastanowi zanim nic nie powie. I właśnie nicniemówienie było najlepszą opcją, a nie udowadnianie własnej słabości.
Europa ma pieniądze na wzmocnienie własnego potencjału militarnego, ma pieniądze na odbudowę Ukrainy, ma możliwości zapewnienia Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa i ma sankcje, którymi może skutecznie uprzykrzyć życie Putinowi. Ma wreszcie siły zbrojne (głównie francuskie i brytyjskie), które mogłyby wymusić zawieszenie broni. Jednak bez możliwości realnej groźby wdrożenia lub wstrzymania tych zasobów, nie mają one w polityce międzynarodowej większego znaczenia. A możliwości tej nie będzie bez jedności i bez uniezależnienia się od Stanów Zjednoczonych.
Ten sam Churchill mówił też, że od sojuszników gorszy tylko jest ich brak. Uniezależnienie nie oznacza budowania własnego bezpieczeństwa bez Amerykanów, bo to z dzisiejszej (i wczorajszej) perspektywy wydaje się zupełnie absurdalne. Zawsze będziemy i powinnyśmy być najbliższymi partnerami. Wszelkie pomysły budowania europejskiej tożsamości w kontrze do Amerykanów można skwitować tylko lekkim uśmieszkiem. Uniezależnienie, to zbudowanie własnej podmiotowości. Uniezależnienie to zwiększenie wydatków na zbrojenie, chociażby kosztem rozbuchanych programów socjalnych. Woda na młyn populistów? Być może, ale można odciąć im tlen porządkując wreszcie kwestię migracji. Uniezależnienie to jedność i jasne komunikaty wysyłane na zewnątrz. Europejczycy muszą opracować własny plan pokojowy i co najważniejsze pokazać, że mają wystarczającą determinację by go wdrożyć. Muszą też obnażyć kłamstwa Trumpa i pokazać, że to na Unię Europejską, a nie na Stany Zjednoczone, przypada największa część wsparcia finansowego dla Ukrainy. I muszą dać jasny sygnał, że wsparcie to nie jest uzależnione od dalszej pomocy USA, tylko w razie potrzeby może zostać jeszcze zwiększone. Tym bardziej, że z samej Ameryki płyną bardzo chaotyczne komunikaty, a pokojowy plan Trumpa wygląda bardziej na efemeryczne porozumienie na rosyjskich warunkach niż trwałą umowę. Europejczycy muszą wreszcie jasno wyjaśnić, co są gotowi zaoferować w zakresie gwarancji bezpieczeństwa i czego oczekują od Stanów Zjednoczonych w zamian. I podkreślić przy tym, że nie przyłączą się do potencjalnie wynegocjowanych na linii Trump- Putin niejasnych sił utrzymujących pokój, które dla Putina znaczyć będą tyle co nic. Europejczycy nie zapewnią żadnych gwarancji bezpieczeństwa do umowy, której sami nie będą stroną. I przede wszystkim nie zniosą już nałożonych sankcji. Europejczycy muszą pokazać, że bez nich i bez Ukrainy, żadne rozmowy pokojowe nie mogą się odbyć.
Najwyższy czas zjednoczyć się, posprzątać własne podwórka i pokazać swoją realną siłę. Jesteśmy rodziną państw demokratycznych, a demokracje mają to do siebie, że rządzący raz na jakiś czas się zmieniają. Również za oceanem. Nadszedł czas polityki transakcyjnej? – proszę bardzo. Jeśli faktycznie Putin jest tak niewinnym gołąbkiem pokoju, to nie ma najmniejszych podstaw by trzy razy drożej kupować gaz ze Stanów Zjednoczonych. Jeżeli faktycznie odeszliśmy od demokracji i wolności słowa, nie ma powodu by nie zacieśniać gospodarczej współpracy z Chinami… Na rzeczywistość nie ma się co obrażać, z rzeczywistością należy się zmierzyć. I usiąść przy stole, bo kogo nie ma przy stole, ten jest w menu, w tym przypadku menu Putina.