„Uważam, że jestem w absolutnie idealnym momencie swojej kariery” – Mateusz Masternak

Jest moim ulubionym pięściarzem. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy kilkanaście lat temu to pomyślałem, że ten chłopak będzie mistrzem świata. Ta szansa właśnie się otwiera. Bardzo lubię i szanuję go jako człowieka, dlatego jestem szczęśliwy, że możemy razem ćwiczyć. Mateusz Masternak, prawdziwy wzór do naśladowania.


Czy boks to jest sport czy zwykłe mordobicie?

Boks to dla samych pięściarzy przede wszystkim sport. Dla promotorów to biznes, to układanka. Natomiast dla pięściarzy, takich jak ja, liczy się przede wszystkim sztuka pięściarska, umiejętności. Najbardziej karmię się w ringu tym, jak jestem w stanie kogoś oszukać w sposób sportowy. Gdy mogę komuś pokazać, że jego umiejętności są za słabe by mi zagrozić. W boksie zawodowym jest trochę trudniej, dlatego że po 6 czy 7 rundzie opadasz z sił i wtedy technika i umiejętności schodzą na drugi plan. Wtedy najważniejsze jest ile masz w sobie woli i ile charakteru, ile masz motywacji. To cię pcha do przodu. Gdy tego nie ma, nie ma też techniki. Pamiętam dyskusję na wrocławskim AWF-ie, podczas której ktoś stwierdził, że w tym momencie to już nie jest sport, to już jest mordobicie.

Czyli końcowe rundy w boksie zawodowym to już mordobicie?

No tak stwierdzono. Tam już nie ma sztuki, tam jest tylko siła woli, siła przetrwania, chęć zwycięstwa. To już jest typowe mordobicie.

A jak to wygląda w przypadku boksu amatorskiego, do którego jakiś czas temu się cofnąłeś? Tam są tylko trzy rundy, jest więcej sił. Czy tam jest więcej finezji i rzemiosła bokserskiego, czy tam po prostu idziemy na całość. Mało czasu, trzy rundy, nie ważna taktyka idziemy do przodu. Czy to nie jest jeszcze większe mordobicie?

Z jednej strony tak, z drugiej strony nie, dlatego że tam jest bardzo mało czasu i na przykład przyjęcie dwóch silnych ciosów na początku walki ustawia cały pojedynek. Chcesz jak najszybciej oddać bo wiesz, że masz mało czasu, pójdziesz na swojego rywala, zapomnisz się, nie przemyślisz akcji, dostaniesz jeszcze dwa i przegrałeś rundę, czyli jedną trzecią walki. A tak naprawdę to połowę walki, bo wystarczy przegrać tylko jeszcze jedną rundę i trzeci już nie ma znaczenia. W boksie amatorskim liczy się przede wszystkim taktyka i szybkość. Czy umiejętności? Bardziej spryt, bo umiejętności to też umiejętność rozkładania sił, oszczędność sił. To jest duża sztuka, żeby technicznie poukładać sobie pojedynek – to już bardziej w boksie zawodowym. W boksie amatorskim często jest tak, że ktoś ma długie ręce, szybkie nogi i wszystko wygrywa. Przechodzi do boksu zawodowego i nie może wygrać nawet jednej walki. To trochę różne dyscypliny spotu.

Jak oceniasz przerwę w swojej zawodowej karierze i krótki powrót do boksu amatorskiego?

Z jednej strony żałuję, z drugiej strony nie żałuję. Mogłem popatrzeć na to wszystko, na boks zawodowy z drugiej strony i było to dla mnie olbrzymie doświadczenie. Dzięki temu też nigdy nie będę miał w swojej głowie rozterek na zasadzie a może bym wrócił, a może bym zdobył… To pragnienie wygasło.

A czy to przejście na moment do boksu olimpijskiego pomogło Ci potem w boksie zawodowym?

Dużo osób mówi, że szybciej trochę walczę i tak dalej. Natomiast ja, gdy miałem trochę czasu i spokoju to przemyślałem swój proces przygotowań i uświadomiłem sobie, że jest kilka rzeczy, które muszę obligatoryjnie robić. I teraz je robię. Myślę, że to jest największy plus przejścia do boksu olimpijskiego. W boksie olimpijskim trenowałem dużo więcej, niż w boksie zawodowym.

Wiesz dlaczego pytam o to mordobicie? Dlatego, że często dla postronnego obserwatora, który słyszy ten cały trash talk, widzi przepychanki na ważeniu, dowiaduje się, że na przykład ostatnio taki Gervonta Davis wygrał w wielkim stylu z Ryanem Garcią i zaraz potem poszedł do więzienia za jakieś głupkowate przewinienia. Czy to wszystko dla kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy ile to jest poświęceń, jakie to są ciężkie treningi, czy to nie psuje wizerunku boksu? Przecież boks to sól sportu, czyste współzawodnictwo. Wiem, że jest ci trudno na to odpowiedzieć, bo Ty nigdy nie uczestniczysz w tych przepychankach, jesteś na to za poważny.

Wydaje mi się, że wszystko ma dwa końce. Z jednej strony to wszystko może być anty promocją boksu, a z drugiej strony promocją. Mamy różnych ludzi, jednym to się podoba, innym nie. Żyjemy w czasach mediów społecznościowych, które lubią takie „hot newsy” i to trochę napędza tę machinę. Natomiast gdy spojrzymy na przykład na matkę, która widzi takiego wariata i widzi braci Kliczków… Jak zobaczy Kliczków to pomyśli – Boże jacy oni są fajni, ja chcę żeby moje dziecko przebywało w takim środowisku. Potem zobaczy wariata, usłyszy o więzieniu i pomyśli – Broń Boże, przecież nie puszczę tam mojego dziecka, nie chcę żeby zadawał się z kimś takim.

W boksie są bardzo duże emocje i nie wszyscy potrafią sobie z nimi radzić. Te wszystkie historie to jest rozładowywanie tych emocji. W boksie napięcie może siedzieć w człowieku przez trzy miesiące. Przez trzy miesiące ktoś wie, że wychodzi z jakimś „królem knockoutu” do ringu i nie wie czy wygra, czy po pojedynku będzie zdrowy, czy nic się nie stanie. Wychodzisz na czystą walkę jeden na jednego i nie wszyscy umieją sobie z tym radzić. Później właśnie dochodzi do takich sytuacji, że niektórzy zawodnicy próbują w jakiś sposób to odreagować. Boją się wejść w kolejny cykl przygotowań do kolejnego rywala i te przerwy się wydłużają. Boks to są olbrzymie emocje, boks nie jest dla wszystkich,

Jak bardzo boks jest niebezpieczny?

Boks jest cholernie niebezpieczny. Historia pokazuje, że niektórzy tracą zdrowie, łapią kontuzje i po zakończeniu kariery nie mają ani sił, ani zdrowia żeby pracować. Najgorzej, jak nie odłożą podczas kariery pieniędzy, przecież nie wszyscy pięściarze dobrze zarabiają. Są oczywiście tacy, którzy zarabiają naprawdę dobrze i po zakończeniu kariery nie muszą robić niczego, mogą sobie leżeć.

A co Ciebie skłoniło do tego, że zacząłeś trenować boks?

Wiesz co, to bardzo trudne pytanie. Boks wbrew pozorom jest dla ludzi bardzo zamkniętych. Dla ludzi, którzy mają wewnętrzną siłę, ale nie potrafią jej uzewnętrznić. Ja byłem właśnie taką osobą. Chciałem się jakoś wyróżnić spośród moich rówieśników, a nie chciałem być tym, który pierwszy zacznie palić fajki, pić alkohol, który wdaje się w jakieś bójki. To nie było dla mnie, ale chciałem zrobić coś wyjątkowego, coś specjalnego i tak trafił się boks. Kiedyś też fascynowałem się skokami narciarskimi i skakałem po 20 metrów na takich nartach samoróbkach.

Poważnie?

Tak, poważnie. Wszyscy fascynowali się Adamem Małyszem i ja też go oglądałem, to on mnie zainspirował, ale fanem byłem Svena Hannawalda. Hannawald był agresywny, mocno pokazywał swoje emocje i to mi się podobało Wracając do pytania, to na wrocławskim AWF-ie badania na temperament pokazały, że bardzo wielu zawodników sportów walki to skrajni melancholicy. Ja też jestem tego przykładem. Jak rozwiązywałem test na temperament, to wszyscy myśleli, że będę flegmatykiem a mi wyszło, że jestem skrajnym melancholikiem. Zastanawiam się czy fakt, że przez sport zdobyłem wielką pewność siebie w jakikolwiek sposób wypacza ten test. Te badania były już dość dawno temu robione, ale wynika z nich, że generalnie sportowcy to melancholicy, którzy chcą przez sport coś pokazać, coś udowodnić. Tak jak chociażby Mike Tyson, który wyszedł ze slumsów, miał zaniżoną samoocenę. Ja jestem z rodziny wielodzietnej i zawsze próbowałem gonić – czy to rodzeństwo, czy kolegów. To jest wewnętrzna przyczyna, że zacząłem trenować boks. Pamiętam jak przyjechał jeden kolega, który mieszkał w mieście, ale miał dziadków po sąsiedzku, i powiedział, że będzie trenować boks. Ja oczywiście gumowe ucho, dowiedziałem się gdzie jest sala i już tam byłem następnego dnia. Nikomu nic nie powiedziałem, tylko wsiadłem w autobus i nie wysiadłem pod szkołą, tylko pojechałem do Ostrowca Świętokrzyskiego. Jego oczywiście na sali nie spotkałem. Nie miałem żadnych pieniędzy ani na jedzenie, ani na nic innego. Byłem tam po 7:00 rano i powiedziano mi, że trening jest dopiero o 16:00. Miałem pieniądze tylko na bilet powrotny do domu i tak czekałem bez jedzenia i picia. Poczekałem do 16:00 i dowiedziałem się jak to wszystko wygląda. Trener powiedział, że trzeba mieć jakieś buty, spodenki, a ja nic nie miałem. Na drugi dzień zawiózł mnie już starszy brat. Miałem do klubu z domu ponad 40 kilometrów, więc zasugerowano mi, żebym przyjeżdżał raz, może dwa razy w tygodniu. Ja od tego dnia byłem na sali codziennie. Potem przeprowadziłem się do Wrocławia i tak poszło.

Ile miałeś lat jak zacząłeś? Miałeś jakieś chwile zwątpienia?

Miałem 15 lat i złapałem strasznego bakcyla. Bardzo dużo mnie to kosztowało, żeby trenować i pamiętam, że kiedyś czułem taką niesprawiedliwość. Wydawało mi się, że już jestem bardzo blisko tych najlepszych w Polsce, moim marzeniem było dostać się do polskiej kadry, przegrałem gdzieś jakąś walkę i dostałem od trenerów uwagi w stylu, że nic ze mnie nie będzie jak się do roboty nie wezmę. A ja dawałem z siebie maksa, trenowałem po 4 godziny dziennie i myślałem, że już więcej nie dam rady… Pamiętam, że później pojechałem na turniej, na Puchar Polski i przegrałem z wielokrotnym mistrzem Polski w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. Wtedy pomyślałem, że już jestem bliżej. Kolejną walkę wygrałem, z medalistą mistrzostw Polski. Pomyślałem, że z brązowymi medalistami już wygrywam i tak krok po kroku poszedłem do przodu. Zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów i tak to się potoczyło. Najpierw byłem gnębiony, że nic nie wychodzi a jak zostałem mistrzem Polski, to nagle mnie w klubie wszyscy zaczęli szanować. Nagle byłem wspaniały i cudny, i wszystko robiłem dobrze. Jak sam widzisz, miałem moment zwątpienia ale zawsze czułem wewnętrzną siłę, że jestem to w stanie zrobić. Nigdy nie pomyślałem, że jakiegoś poziomu nie przeskoczę. Nigdy! Nigdy też nie miałem respektu przed żadnym zrywem. Nawet gdy jako 17-letni junior musiałem boksować z dorosłymi facetami. Zawsze w środku wiedziałem, że nic mi nie mogą zrobić. Nie wszyscy tak mieli. Pamiętam śmieszną sytuację gdy byliśmy na jakimś turnieju i kolega z klubu podchodzi do trenera i mówi: „Trenerze, źle pan zrobił.” Trener się pyta: „”Co źle zrobiłem? – „No, że trener zakontraktował mi z nim walkę, przecież ja go zabiję. Zrobię mu to a to, chyba mu trener źle życzy.” Chodzi przed walką, rzuca rzeczami, wali pięściami w ścianę. Trener patrzy i mówi: „No nie, jak go wypuszczę do ringu to zabije tego rywala”. Po czym koleś wchodzi do ringu, gong, a on pierwsze co to robi trzy kroki do tyłu.

Takie zachowanie to najczęściej oznaka strachu.

Ja pamiętam, że byłem wtedy bardzo dumny, wygrałem cały turniej, dwie walki przez knockout, wygrałem z mistrzem Czech i mistrzem Węgier, i to jeszcze nie w swojej wadze, bo już w półciężkiej. Pamiętam, że trener na koniec powiedział: „Zobacz k…a leszczu! Mateusz siedział w kącie jak trusia, nawet się nie odezwał. Wyglądał, jakby chciał uciec z hali, a potem wyszedł do ringu i widziałeś co się działo? Doły, góra, akcja, agresja, było widać, że wszedł! Jedna czasówa, druga czasówa, i znów jest spokojny! A ty buczałeś jaki jesteś chojrak, wszedłeś, zrobiłeś trzy kroki do tyłu, a w drugiej rundzie sam się poddałeś!” Pamiętam, że było to dla mnie strasznie miłe.

Jesteś dla mnie Mateusz chodzącą encyklopedią boksu. Widać, że jest to Twoja olbrzymia pasja, Twoje życie. Czy mógłbyś wymienić swoich trzech ulubionych pięściarzy w historii?

Taką ikoną, patrząc na całokształt, jest bez wątpienia Muhammad Ali. Ale ja często idę pod prąd i mam na piedestale takich pięściarzy, którzy coś we mnie odkryli. Czuję taką radość i lekkość, gdy oglądam ich walki. Na przykład James Tunney – jak widzę, jak on się bawi boksem, to ten boks jest taki lekki. On mnie zainspirował. Lubię boks mądry, więc nigdy nie przemawiał do mnie Mike Tyson, aczkolwiek czytałem jego książki i są one naprawdę warte polecenia. Inspirowałem się kiedyś, jako młody chłopak, Darkiem Michalczewskim. Jeszcze nawet zanim sam zacząłem trenować. Wszyscy mówili, że to maszyna, która się rozpędza z rundy na rundę; kapitalny lewy prosty. Ja wtedy nie znałem się na boksie a komentator tak mnie nakręcał , że oglądałem walki Michalczewskiego jak spektakle. Później był Tomek Adamek. Adamek to był taki ktoś, kto mnie inspirował, a potem miałem okazję z nim sparować. Robiło to na mnie olbrzymie wrażenie. Henry Armstrong, który jako jedyny w historii był w tym samym czasie mistrzem w trzech kategoriach wagowych. Lubiłem takich ludzi przyziemnych, namacalnych. Pamiętam jak spotkałem Maćka Zegana. Jeszcze tydzień wcześniej widziałem go w telewizji, oglądałem jego walkę. To był ten czas, gdy boksował z Grigorianem, powinien był zostać mistrzem świata, ale go oszukali. Dla mnie to było niesamowite przeżycie, gdy zobaczyłem go na sali. Od razu byłem kupiony przez klub wrocławski. Teraz są takie czasy, że jakiś małolat pisze do mnie: „Ty, Master, ile mam czekać na tę walkę bo już jest 22:00, a Ty dalej nie boksujesz. Napisz mi, o której wreszcie wychodzisz do ringu.” Wiesz, ja wtedy jak zobaczyłem Maćka Zegana to mnie zamurowało, a teraz ktoś mi pisze, żebym ściągnął rękawice przed walką i mu odpisał, żeby biedaczek nie posiedział 15 minut dłużej przed telewizorem…

Hahaha

Kiedyś na uczelni pisałem pracę o walce Maxa Schmelinga z Joe Louisem.

Schmeling ze Szczecina, to znaczy wtedy Stettina.

Jak to pierwszą walkę wygrał Schmeling i został bohaterem narodowym w III Rzeszy, bohaterem rasy aryjskiej.

A potem dostał baty w rewanżu.

Tak, w pierwszej rundzie, cztery razy leżał na deskach i jak później wrócił do Rzeszy, to Hitler kazał mu iść do domu i już nie wychodzić. O tej walce pisałem, niesamowita historia. Uwielbiam to. Inspirował mnie też Mayweather, ale nie Floyd, tylko Roger.

Jego wujek

Wujek, ten jego styl, shoulder roll. Jersey Joe Walcott, Ezzard Charles, tacy pięściarze, co niektórzy nie mieli pojęcia, że istnieli. Był Archie Moore, który też mnie inspirował. Oj mógłbym tak rozmawiać bez końca. Lubię nieraz takie walki pooglądać. Jeszcze nie trenowałem nawet boksu, a czytałem już miesięcznik „Bokser” i analizowałem ligę polską. Idąc na salę byłem teoretycznie przygotowany, bo znałem już wszystkich medalistów i tak dalej. A teraz? Byłem na kadrze i jednego z bokserów zapytałem – w Cetniewie są na sali medaliści olimpijscy – czy wie, kto jest kto. Nie wiedział kim był Jerzy Kulej. O czymś to świadczy…

Byłeś mistrzem Polski, mistrzem Europy, czy będziesz mistrzem świata?

Nie mogę Ci powiedzieć, że nie będę, bo by to znaczyło, że w siebie nie wierzę. Nie powiem Ci, że będę, bo nie jestem jasnowidzem. Uważam, że jestem w absolutnie idealnym momencie swojej kariery, w prime umiejętności fizycznych i emocjonalnych. Wejdę do ringu i dam z siebie wszystko. Wydaje mi się, że powinno to wystarczyć. Nie nastawiam się na zwycięstwo, bo nie chcę mieć takiej presji. Nastawiam się tylko na to, żebym po 7 czy 8 rundzie, gdy nie będę już mieć siły wmawiać swojemu ciału, swojej głowie, że mogę k…a zrobić więcej. I robić więcej i iść do przodu. Tak chcę się motywować do każdej rundy. Chcę się nastawić na najcięższy pojedynek w mojej karierze, zrobić trzy razy więcej niż zwykle i zupełnie nie chce mi się przejmować co zrobi rywal. Czy to wystarczy? Nie wiem.

Zrezygnowałeś z przetargu na walkę z Jaiem Opetaią. Coś się kroi…

Czekajcie na dobre newsy lada dzień, a ci co powiedzieli, jak to źle zrobiłem i tak dalej, mogą powoli zaczynać odszczekiwać. Z różnego pułapu człowiek startuje. Moja kariera byłaby idealnym przykładem „od zera do bohatera”, gdyby zwieńczyć ją pasem mistrzowskim. Myślę, że kiedyś jak sobie usiądziemy i zaczniemy rozmawiać, to będziemy mogli gadać przez 50 czy 100 godzin i wyjdzie z tego scenariusz na oscarowy film. Jak czasami słyszę, że ktoś miał ciężko w życiu i tak buduje swoją karierę na opowiadaniu, że miał ciężko, to on tak naprawdę nie wie co to znaczy mieć ciężko. Tylko tyle powiem.

Przechodzimy zatem do drugiej części rozmowy. Czy to prawda, że przed i po zwycięskiej walce – a jestem przekonany, że wygrasz i zostaniesz mistrzem świata – zamówisz sobie do szatni pizzę?

Hehehe. Może nie przed, ale po na pewno.

Lubisz pizzę?

No pewnie, że lubię. Pamiętam jak u mnie w domu rodzinnym robiło się ciasto jak na domowy makaron i piekło na piecu. Robił się z tego taki podpłomyk, u mnie w domu nazywany „alla pizza” albo „pizzerką”. Jedliśmy to bez niczego, po prostu sam placek. Kiedyś do mojego domu przyjechała Daria, moja żona, dostała „pizzerkę”, spróbowała i mówi: „Boże, do tego dodać trochę sosu pomidorowego i sera, może salami, i to będzie najlepsza pizza jaką w życiu jadłam.”

I rozumiem, że sami zaczęliście ją robić.

Tak. Ja robię ciasto, jestem odpowiedzialny z ciasto. Jest podobne do tego z mojego domu. Jest mąka, jest sól, są drożdże, to jest taka pizza na szybko, bez długiego wyrastania. Od wsypania pierwszej łyżki mąki do wyjęcia pizzy z piekarnika mija godzina. Jak przychodzą do nas znajomi, to zawsze muszę robić pizzę, tak wszystkim smakuje. Ja robię ciasto, a Daria zajmuje się składnikami. Mamy już stałe komponenty – odpowiedni ser, odpowiednie salami, sos pomidorowy z niebieską, a nie zieloną nakrętką. Daria jeszcze odpowiedni sos przyprawia, i naprawdę jak na domową pizzę to nasza pizza jest bardzo dobra i zawsze się po niej dobrze czuję. Robimy jej tak dużo, że na drugi dzień mamy jeszcze pizzę na śniadanie.

A chodzicie też do pizzerii, czy tylko robicie w domu?

Obok nas otworzyła się włoska pizzeria, z włoską mąką i jak zjadłem tam pizzę, to moja już mi trochę mniej smakuje, już nie jest taka fajna 🙂 Jak chodziliśmy wcześniej do tych popularnych sieciówek, to wiesz, ta pizza niby była, człowiek zapłacił rachunek duży, a wszystko pozostawiało wiele do życzenia. Teraz albo robimy sami, albo chodzimy w dobre, sprawdzone miejsca.

Podczas przygotowań do walki, też pozwalasz sobie na pizzę? Czy bardziej zwracasz wtedy uwagę na dietę?

Wiesz co, ja cały czas zwracam uwagę na dietę, więc tydzień przed walką śmiało mogę jeszcze iść na pizzę. Jak wiem oczywiście gdzie idę i wiem, że nic mi się nie stanie. Przypomniało mi się jeszcze, że moja mama robiła ciasto drożdżowe, takie trochę jak na chleb. Z tego można było robić kanapkę i czasami dodawała do tego cebulę. My to tez nazywaliśmy „alla pizza”. Później pojawił się w sklepach cebularz i okazało się, że to co my jemy to właśnie cebularz, a nie „alla pizza”. Domowy cebularz też mogę zjeść tydzień przed walką 🙂

Dlaczego nie lubisz szynki parmeńskiej? 🙂

Jak dla mnie jest zbyt słona, a ja staram się unikać soli. Uwielbiam za to tatar, mimo że też jest surowy. Ale szynki parmeńskiej nie lubię. Zawsze jak Daria zajada się szynką parmeńską i mruczy jakie to dobre, to ja tylko patrzę i myślę: „o Jezu…”, ja tego nie mogę. Jak już ktoś mi zamówi pizzę i jest na niej szynka parmeńska to nie wyrzucam, zjadam. Ale nie jest to dla mnie przysmak, jak na przykład włoska Bruschetta, którą uwielbiam.

Jakie składniki najbardziej lubisz? Jaka jest Twoja ulubiona pizza?

U nas w domu jest stałe menu: sos pomidorowy, ser mozzarella, włoskie salami, cebula i ananas.

Ananas?

Nienawidziłem ananasa, ale Daria uwielbiała i przekonała mnie do niego. Teraz, gdy nie ma ananasa albo innego z tych składników, to czuję się niezaspokojony. Musi być to i nic więcej. Pamiętam jak szwagierka kiedyś zaoferowała się, że przyniesie salami. Daria jej dokładnie wytłumaczyła jakie ma być, jakiej firmy, a ona powiedziała „dobra, dobra” i przyniosła inne. I potem sama jak jadła to mówi: „Mateusz, chyba jakieś inne ciasto zrobiłeś, bo mi ta pizza nie smakuje.” No to jej Daria wytłumaczyła, że mówiła jej jakie ma być salami, a ona przyniosła inne, które puściło niedobry tłuszcz i pizza wyszła niedobra. Zrobiliśmy jej z odpowiednim salami, bo mieliśmy resztkę, i od razu powiedziała, że to jest to.

Czas na ostatnie pytanie: Jak radziłem sobie dzisiaj na sparingu z Tobą? Robię postępy?

Radziłeś sobie bardzo dobrze, ale masz jeszcze dużą dysproporcję między atakiem a obroną. Najlepsi pięściarze, gdy zsumujemy ich umiejętności w ataku i obronie, to mają 60 procent swojej siły w obronie, a 40 procent w ataku. U Ciebie na razie jest 70 procent siły w ataku, a 30 procent w obronie. I tu wracamy do mordobicia po 7 czy 8 rundzie – umiejętności wtedy są, ale umiejętności obrony. Nie masz już siły atakować, ale musisz mieć umiejętność bronienia się. Nad tym elementem musimy popracować. Najtrudniejszy atak rywala jest po twoim ataku. Po ataku jesteś zmęczony i chciałbyś odpocząć, a rywal cię wtedy atakuje. Wtedy jest mniejsze prawdopodobieństwo, że jeszcze ty go skontrujesz, bo już nie masz siły. Twój mózg ci podpowiada – „Boże, ja już nie dam rady”, a tu ktoś na ciebie naciera. Tutaj wkracza psychologia, żeby jednak się temu przeciwstawić, mimo że wiesz, że nie jesteś w stanie rywalowi zagrozić, a on cały czas bije. Musisz mieć w głowie, że to zaraz minie, że zaraz organizm się zregeneruje i siła wróci. Nad tym trzeba popracować. Roberto Duran kiedyś fajnie powiedział, że najważniejsze są umiejętności obronne, bo nikt po pysku dostawać nie chce. Jak człowiek nauczy się obrony to wzrośnie jego pewność siebie. To nie jest tak, że z charakterem się rodzisz. Duran mówił, że jest psychicznie nie do złamania bo wie, że jak skupi się na obronie, to go nikt przez 12 rund nie dotknie. Dlatego jego mental był mocny, bo nie przyjmował ciosów.

Czyli w przyszłym tygodniu pracujemy nad obroną, a potem idziemy na pizzę.

Va bene!

One thought on “„Uważam, że jestem w absolutnie idealnym momencie swojej kariery” – Mateusz Masternak

  1. Artykuł o Mateuszu Masternaku jest bardzo interesujący i dobrze napisany. Podoba mi się, że autor przedstawia różne aspekty jego kariery bokserskiej, od sukcesów po trudne momenty. Cieszę się, że mogłem dowiedzieć się więcej o tym utalentowanym polskim bokserze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *